Już sam tytuł debiutanckiego tomiku „Chcę mniej…” Moniki Magdy Krajewskiej jest niezwykle intrygujący.

Wydawałoby się nawet, iż jest wręcz sprzeczny z naturą człowieka. Wszyscy, bowiem pragniemy więcej. Czy aby na pewno? Gdy spada na nas lawina hiobowych wieści czy seria bolesnych ciosów, rosną nasze karmiczne długi, giniemy pod stertą obowiązków i pracy, których nie jesteśmy w stanie przerobić a nieszczęścia lubią chodzić parami. Czy wtedy chcemy więcej? Ile jesteśmy w stanie udźwignąć, ile jest w stanie przetrawić nasz duch, umysł i serce? Czy należy dziwić się autorce, że akurat chce mniej… łez, bólu, upadków, fałszu, rzadszych spotkań ze śmiercią, krótszej bezsenności oraz ogranicza do minimum toksyczny wpływ ludzi na jej własny świat, który próbuje odgruzować i odbudować po każdym zamachu na jej szczęście?

Wiersze w tym zbiorze obrazują niezwykłą kobiecą siłę, bo oto stajemy się świadkami, jak autorka z nadzieją wywija rękawy, łapie głęboki oddech wiary, by z oddaniem zanurkować w odmętach własnej duszy. Nie, ona nie tonie! Ona łowi perły, które się z niej narodziły i którymi częstuje nas – czytelników.

Człowiek w obecnej erze wydaje się jedynie przereklamowanym bublem, stworzonym na podobieństwo (i przez) Boga. Dziś trzeba być kobietą tytanem, by przyjąć na klatę wszystkie zatrute strzały, jakimi postrzelił nas los, by przekuć je w coś tak pięknego, jak wiersze Autorki w tymże tomiku.