Dawid, jak zwykle, smacznie spał i śnił nadzwyczajnie przyjemne sny, gdyż dziób jego radośnie się prostował.
Wówczas jego nowy towarzysz, urocze gryfiątko, donośnie zaskrzeczało mu nad głową. Dawid zdenerwowany, wyrwany ze snu zwrócił się do maleństwa.
– I czego tak skrzeczysz? Już wstaję. Pewnie jesteś głodny. Zaraz coś przygotuję na ząb.
Gryfiątko radośnie i dość pokracznie zaczęło podskakiwać, unosząc się na krótkie momenty ponad ziemią. Dawid przetarł zaspane ślipia i ruszył do lodówki. Był tak zaspany, że otwierając jej ogromne drzwi przytarł sobie płetwy stóp, mocno jednocześnie uderzając się w dziób. Gryf podbiegł do swojego opiekuna i zaczął wylizywać jego płetwy.
– Dobra, już dobra. Weź przestań, bo mnie zawstydzasz. Ostrzegam, że może trochę zalatywać. No, młody, już dobrze.
Dawid wyjął z lodówki mleko, wlał do rondelka, wsypał cukier, wrzucił pokruszoną laskę wanilii, szczyptę cynamonu i zagotował wsypując do niego kakao.
– Mówię ci młody, gorące kakao na dobry początek dnia to jest to.
Wymieszał i wlał do kubków. Gryf zbliżył się, dość gwałtownie zamoczył swój ptasi jęzor i zaczął przeraźliwie skrzeczeć w niebogłosy.
– Sparzyłeś dzioba? Powoli, trzeba podmuchać. – Pingwin udzielał instrukcji swojemu maluchowi, pokazując jak należy studzić kakao. Posadził go obok siebie i przyglądał mu się ze zdumieniem. Podmuchał kilkakrotnie w kubek z kakao, po czym napoił gryfa.
– No, pij malutki. – Pieszczotliwie zwrócił się do swojego śmiesznego stworka. – Właściwie to musimy wymyśleć tobie jakieś wypasione imię. Ja nigdy nie lubiłem, kiedy ktoś mówił do mnie malutki. – Posmutniał, uciekając w głębokie zamyślenie. – Może Ziutek? Co ty na to? Ziutek, to zabawne imię, w sam raz dla tak śmiesznego stwora jak ty.
Gryfowi najwyraźniej spodobało się imię, gdyż mocno wtulił się w futro swego przybranego ojca i otulił go swymi orlimi skrzydłami. Dawid poczuł niewyjaśnioną więź z Ziutkiem, a ten poczuł nierozerwalną więź z kryształową kulą, która właśnie wpadła mu w jego bystre oko. Pingwin przypomniał sobie, że właśnie nadchodzą święta Bożego Narodzenia, a to przecież czas podarunków. Poczuł dziwne ciepło w swoim sercu. I po raz pierwszy od nie wiadomo jak długiego czasu, nawet zaczął się cieszyć z tego powodu. Zaczął planować pierwszą wigilię jako gospodarz i ojciec. Atrakcje takie jak bitwa na śnieżki i kulig, wspólne chwile spędzone w kuchni i ubieranie choinki. Sprawdził swoje zapasy w lodówce, po kolei wyciągając na stół coraz to różne jadło. Wyciągnął spory kawałek wędzonej szynki, kilka kurczaków i steki, mrucząc do siebie pod nosem „dla dwóch samotników to chyba wystarczy”. Po czym sięgnął skrzydłem na stół po zapasy, by ponownie schować je do lodówki i odłożyć na odpowiedni czas. Jednak na stole nie było już najmniejszego kawałka mięsa, a i Ziutek się gdzieś zapodział. Pingwin usiadł załamany przy stole, opierając się o niego skrzydłami, na które opuścił swój zmartwiony dziób. Nagle stół zaczął wydawać dziwne odgłosy i gwałtownie się kolebotać. Dawid zajrzał na dół, po czym krzyknął z całych sił.
– Ziuuuuuuuuutek! Nie!
Na krzyk było już zdecydowanie za późno, gdyż głodne gryfiątko zjadło całe zapasy Dawida na święta. Skrzecząco beknął, po czym spłoszony schował się pod łóżko.
– No tak, mogłem to przewidzieć. Nie wiem czym się żywi takie magiczne stwory, a kakao widocznie to stanowczo za mało, choć wydawać by się mogło, że niby jesteś pisklakiem. No chodź, już się nie gniewam. No, chodź do tatusia.
Ale Ziutek ani drgnął. Wystraszony, bardzo długą chwilę, siedział pod łóżkiem. Dawid przekonywał go kilka razy, lecz bezskutecznie. Po czym sięgnął po kulę, pomachał gryfowi przed oczyma i ustawił ją na stole.
– Zobacz, co tatuś ma. – Przekonywał swoje spłoszone maleństwo.
Gryf gwałtownie wyleciał spod łóżka, by złapać kulę. Bardzo mu się podobała. Przykuła jego uwagę, gdy tylko pojawił się w igloo Dawida. Jego bursztynowe oczy, aż błyszczały ze szczęścia. Jednak stwór bardzo pokraczny i ślamazarny nie był w stanie utrzymać kuli w swych lwich łapach. Kula roztrzaskała się o podłogę. Śnieżne serduszka rozpyliły się po całym igloo, powypadały domki, a anioł gdzieś przepadł bez śladu. Wystraszony gryf ponownie uciekł pod łóżko. Pingwin sięgnął po miotłę, wykonaną z brzozowych witek i zamiótł panoszące się wszędzie pyłki w kształcie serduszek i kryształowe kawałki kuli.
– To nic maleńki, to nic. Jak tylko się ściemni tatuś weźmie cię do fabryki prezentów i wybierzesz sobie nową kulę, z pewnością lepszą i ładniejszą. Tamta już była stara. Mike miał ją od niepamiętnych czasów. – Dawid pocieszał wystraszonego Ziutka.
Tymczasem w domu Ola i Bożenki świętowano szczęśliwe wybudzenie się Aurelki i Bożydara z grypowej śpiączki. Szczęśliwa mama od rana krzątała się po kuchni, by przygotować dla swoich małych urwisów coś smacznego. Nie jedli przecież od kilku dni będąc od tygodnia w śpiączce. Zabrała się do przygotowania gołąbków z grzybami, które małe elfy uwielbiały najbardziej w świecie. Olek, z wielkim zdumieniem, wysłuchiwał opowieści o przygodzie jaka przydarzyła się dzieciom. Historia była dość tajemnicza i magiczna. Jednak ani mama, ani tata nie zwątpili, nawet przez chwilę, w jakiekolwiek słowo wypowiedziane z ust małych elfów. Doskonale wiedzieli, że święta Bożego Narodzenia to cudowny czas cudów. Tak bardzo cieszyli się z faktu, że ich skarby wróciły do zdrowia, że nic więcej nie miało dla nich zbytniego znaczenia. Doceniali bardzo ich obecność.
Radosna nowina rozniosła się po całym Santa City, a inne małe elfy przygotowały dla swoich przyjaciół kosz z laurkami i słodyczami, i przybyły w odwiedziny. Ani przez chwilę nikt nie zwątpił, że mali przyjaciele wrócą do zdrowia. Modliło się przecież, za ich szczęśliwe wybudzenie i powrót do zdrowia, całe Santa City. Przyprowadzili ze sobą nawet Anielkę, Isię i Emi. Aurelia i Bożydar bardzo ucieszyli się z odwiedzin innych dzieci oraz gości Mike’a. Każdemu, kto ich odwiedzał, z przejęciem opowiadali o swojej przygodzie z archaniołem Michałem. Emi, wysłuchując tej historii, miała dziwne wrażenie, jakby ją już znała. Mama elfów przygotowała ciasto i zaproponowała dzieciom wielkie, wspólne pieczenie i ozdabianie pierniczków. Radości nie było końca. Dom Bożenki i Ola wypełnił radosny jazgot roześmianych dzieciaków.
W domu Mike’a panowała niepokojąca cisza. Wszyscy siedzieli w wielkiej kontemplacji, zastanawiając się jak odzyskać kulę i zdążyć przed świętami. Do wigilii została zaledwie doba. Dziewczynki radośnie zawieszały na choince, swoje świeżo zrobione, pierniczki. Zapakowały także kilka z nich, razem z wiecznym piórem, w piękną folię i przyozdobiły uroczą, czerwoną kokardą. Pióro wyprosili od Mike’a.
Mama przecież wspominała, że przydałoby się jej solidne pióro do pisania książek. Tacie przygotowali podobny pakunek, dokładając kilka orzechów laskowych, które uwielbiał.
– Myślisz, że mamie spodoba się nasz prezent? – Spytała Emi swoją siostrę.
– Kokarda na pewno. Jest czerwona, a to mamy ulubiony kolor. – Zaszczebiotała Isia.
– Ale czy pierniczki będą jej smakować? – Upewniała się.
– Będą z pewnością. – Maks pocieszył siostrę. – Pamiętasz jak piekliśmy z mamą pierniczki?
– A ty, co masz dla mamy? – Zapytała Isia.
– Nieważne, to będzie niespodzianka. – Krótko uciął dyskusję Maks.
W tym momencie Kondzio zawołał chłopca.
– Młody, chodź! Mike robi naradę przed akcją. Za chwilę wyruszamy. Pośpiesz się, mamy niewiele czasu.
Maks ucałował swoje siostry w czoło, uścisnął bardzo mocno, jakby się obawiał, że może ich więcej nie zobaczyć. Isi popłynęły ciche, prawie niezauważalne łzy. Była bowiem bardzo wrażliwą dziewczynką i bardzo szybko się wzruszała. Maks się oddalił. Isia podbiegła do niego, by jeszcze raz się przytulić, po czym rozpłakała się na dobre. Nie płakała jednak zbyt długo. Przypomniała bowiem sobie, że jest głodna i chętnie by coś przegryzła. Pobiegła więc do kuchni, by poprosić o kawałek kiełbasy.
– Kawałek kiełbasy? – Zapytała wiewióra z sarkazmem.
Isia stanowczo skinęła głową. To było wyjątkowe dziecko. Kiedy inne dzieci wprost uwielbiały słodycze ona, najnormalniej w świecie, kochała smak kiełbasy.
– No, jeszcze czego? – Oburzyła się Baśka. – A panienka pochodzi z dobrego domu i nie wie, że przed świętami obowiązuje post?
– Post? A co to jest? To coś do jedzenia? – Dopytywała mała Isia.
Wiewióra zachichotała, po czym próbowała wyjaśnić.
– No, ten tego, jakby ci to tak łatwo wytłumaczyć… Nie jada się mięsa i już!
– A mama mówiła, że małych dzieci post nie dotyczy. – Przekomarzała się Emi, biorąc siostrę w obronę. Poza tym sama miała ochotę na kawałek pysznej kiełbasy, która suszyła się za kominkiem, zupełnie jak u jej dziadków.
– No tak, macie rację. Zapomniałam, wybaczcie. Już dawno nie gościliśmy tu małych dzieci. – Baśce zrobiło się głupio.
W akcie przeprosin wręczyła dziewczynkom po wianku kiełbasy.
– Tylko proszę zjedzcie przy stole. Dom już sprzątnięty, a ja mam jeszcze dużo roboty w kuchni. Muszę do świąt zdążyć wszystko przygotować.
– Możemy przecież pomóc. – dodała Isia. – Naszej mamie zawsze pomagamy w kuchni. Razem pójdzie sprawniej.
Zrobiło się dość ciemno. Niedźwiedź polarny dał znać, że jego brat, pingwin, oddalił się z dziwnym stworem w stronę sopelkowego stawu.
– Jak wyglądał ten stwór? – dopytywał Mike.
– Był niewielkiego rozmiaru, mniejszy od mojego ślamazarnego brata, miał jednak potężne orle skrzydła i silne lwie łapy. Widziałem kiedyś takiego stwora w magicznej księdze naszej mamy.
– Wygląda na to, że jajo z lodowej jaskini, które przed wieloma laty skrył Maniek wykluło się. – Mówił z przerażeniem Mike do dzielnej ferajny.
– Wiesz co to za stwór? – dopytywał równie przestraszony Kondzio, który zawsze mdlał na widok stworów, potworów, maszkar i nawet na samą myśl o nich.
– Prawdopodobnie jest to dziecko Zygi. Ostatni żyjący gryf. Maniek ukrył je na jej prośbę, gdyż była zaniepokojona o jego przetrwanie w polskiej krainie. Trzeba niezwłocznie powiadomić Jasia Białego, żeby dał znać jego matce o wykluciu. Obawiam się, że mogą wyjść z tego dodatkowe kłopoty. – Mike złapał się za głowę. – Kondzio, kochana mordo, biegnij czym prędzej do chaty. Jasiek na pewno czeka w mojej bibliotece. Poinformuj go o sytuacji. On już będzie wiedział, co robić i kogo powiadomić.
Kondzio biegł do rezydencji ile sił w kopytach. Mike posypał magicznym pyłem Maksa i Tomcia, a na koniec siebie. Wszyscy zmniejszyli się do rozmiaru skrzatów. Po czym wyciągnął zza pazuchy kolejny pył, mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i cała trójka uniosła się w powietrzu. Wznieśli się na wysokość okna, którym dostali się do wnętrza igloo. Gdy tylko weszli do środka, Mike przywrócił im normalny wzrost. Pierwsze, co zauważyli, to straszny bałagan. Staruszek ostrożnie zrobił krok i usłyszał delikatny trzask pod swoimi ciężkimi, wojskowymi buciorami. Schylił się zaciekawiony i dostrzegł anioła ze złamanym skrzydłem. Był to bardzo znany mu anioł. Bowiem ten sam anioł, skryty w kryształowej kuli, pilnował magii świąt Bożego Narodzenia, sypiąc śnieg miłości do wszystkich domów.
– O nie! – rozpłakał się staruszek, gdyż poczuł wielki ból w sercu. Pomyślał, że Dawid zniszczył magię świąt.
– Co to oznacza? – zapytał chłopiec.
– To oznacza, że ze świadomości ludzi zniknęły święta Bożego Narodzenia, że dzieci nie dostaną prezentów, a zagubiony wędrowiec nie znajdzie miejsca przy wigilijnym stole. Ludzie zapomną, co oznacza przebaczenie, pomieszają się smaki i zapachy świąt, a wszelkie wspomnienia po nich zostaną wymazane z pamięci. – Objaśniał zdruzgotany Mike.
– Niech ja tylko dorwę tego dziobaka. – Wściekał się Tomcio.
– To na nic, już po wszystkim. – Odparł Mike. – Odwołuję akcję, musimy zastanowić się co dalej.
Wydostali się z igloo, po czym udali się do chaty. Jak tylko pojawili się w drzwiach dociekliwa Emi bombardowała ich pytaniami.
– I jak, i jak? Odzyskaliście kulę? Pokażcie ją w końcu.
– Nie ma kuli, nie ma świąt. – Odrzekł zdenerwowany Maks. – Cała nasza wyprawa na nic.
– Spakujcie się kochani, odwiozę was z powrotem do domu. Po drodze zajrzymy jeszcze do fabryki zabawek. Sami wybierzecie sobie
prezenty, chociaż tak mogę podziękować za waszą odwagę i dobre serduszka. – Zarządził Mike, po czym poszedł przygotować sanie do podróży.
Staruszek poprosił Mańka o sprawdzenie sań. Czekała ich bowiem bardzo długa powrotna podróż. Potem zabrał dzieci do fabryki. Gdy byli na miejscu Mike spostrzegł, że drzwi są otwarte. Bardzo go to zaniepokoiło. Weszli bardzo ostrożnie. W hali produkcyjnej panował półmrok. Z daleka widać było otwartą bramę od magazynu. Podążyli naprzód. Mike, idąc przez halę, zaczął zapalać, klaśnięciem w dłonie, wszystkie światła po kolei. Dostrzegł straszny bałagan wśród zabawek. Zrozumiał, że został okradziony.
– Zaczęło się. – Wymamrotał pod nosem.
Dzieci zabrały się do sprzątania, lecz staruszek machnął ręką.
– Wybierzcie z tego, co zostało. Przepraszam was najmocniej. – Głos utknął mu w gardle, a z oczu, wartkim ciurkiem, popłynęły łzy.
Dzieciom zrobiło się strasznie przykro na widok załamanego Mike’a. Wcale nie myślały o prezentach. Isia złapała Mike’a za dłoń.
– To nic staruszku. To, że mogliśmy tu być, poznać ciebie to dla nas najwspanialszy prezent. Chodźmy, chcę wrócić do domu.
Dzieci wyprowadziły staruszka z fabryki. Na zewnątrz czekał Kondzio zaprzęgnięty razem z siedmioma innymi reniferami. Wsiedli do sań. Mike sypnął potężną garść magicznego pyłu na cały zaprzęg, a resztę wytrzepał na sanie trąc dłoń o dłoń i wypowiadając zaklęcie:
– Niech magiczny pył ruszy sanie
i zatrzyma na jedno zawołanie. Start!
Ruszyli w podniebną podróż. Mknęli niczym błyskawica. Wskoczyli na mleczną szosę z której zjechali na gwiezdną autostradę. Cały zaprzęg reniferów mknął tak szybko w przestworzach, że dzieci ledwo zdążyły przysnąć, a sanie wylądowały na balkonie ich domu. Mike delikatnie wytargał je za nosy, by zbudzić ich ze snu. Dzieci ocknęły się.
– Gdzie jesteśmy? Zapytała zamroczona Emi.
– Witajcie w domu. – Z radością odrzekł staruszek.
Maks przetarł oczy, panował straszny mrok. Zerknął na zegarek. Była godzina 23:23. W mieszkaniu panowała niepokojąca ciemność.
– To niemożliwe, żeby rodzice spali. Zawsze siedzą do późna. Na pasterkę raczej też nie poszli. Tata niechętnie chodził do kościoła. Mówił, że drażnią go klechy. – zaniepokoił się Maks.
Wtedy Mike wyciągnął worek z pyłem, wyciągnął ociupinę i rozdmuchał pył na okno. Pył pokrył szyby, zamigotał, zmienił się w wietrzyk, który zawirował i okno otworzyło się na oścież. Dzieci weszły do środka, a zaraz za nimi staruszek. Chłopiec zapalił światła, a dziewczynki biegały po całym mieszkaniu w poszukiwaniu rodziców. Isia biegała wołając.
– Mamusiu, tatusiu już jesteśmy! Gdzie jesteście?
Zajrzeli do szafy. Szafa była pusta. Zostały tylko wieszaki po ubraniach. Brakowało kurtek rodziców i butów. W salonie leżała przewrócona choinka z przepalonymi lampkami. Weszli do kuchni, ulubionego miejsca mamy. Tam również jej nie było. Na podłodze leżały potłuczone talerze.
– Acha, pewnie znów się pokłócili. – wydedukowała Emi.
Isia zaczęła głośno łkać. Starzec wziął ją na ręce i przytulił mocno. Emi zawołała ich do kuchni. Weszli ostrożnie, by ominąć rozrzucone skorupy potłuczonych talerzy.
Na kuchennym stole leżała otwarta wielka księga, a obok niej dumnie stało w kałamarzu magiczne pragęsie pióro. Podeszli wszyscy, by przyjrzeć się książce, w nadziei, że mama zostawiła im jakąś wiadomość. Niestety księga była otwarta na pustej stronie.
– Dziwne. – Maks mruknął pod nosem. – Mama zawsze zostawiała nam wiadomość, gdy musiała wyjść z domu.
Staruszek podszedł, posadził Isię na kuchennym stole i wziął księgę w dłonie. Przewertował dokładnie każdą stronicę i zorientował się, że są tam spisane dzieje dzieci i Santa City oraz ich mieszkańców. Piękna baśń, niestety miała jeden mankament. Nie miała zakończenia. Mike, w wielkiej konsternacji, podrapał się po czapce.
– Wiem! – Krzyknął dość głośno i nagle.
Wystraszona Isia, która właśnie bawiła się piórem, w pośpiechu chcąc je odłożyć wylała cały atrament na stół. Powstała wielka czerwona plama, która rozlewała się po wszystkich krawędziach stołu na kuchenną podłogę. Plamy sprawiały słuszne wrażenie rozlanej krwi. Ich mama do pisania używała krwi.
– Musicie dokończyć wspólnie tą baśń, używając wyobraźni i wykorzystując wasze najmilsze wspomnienia z poprzednich świąt. To jest właśnie przesłanie od waszej mamy. – Zwrócił się Mike do dzieci. – Tu brakuje zakończenia. Święta zaczynają znikać z tradycji, wspomnień i świadomości ludzi. Tylko od was zależy, czy wrócą prawdziwe święta i rodzice. Spakujcie księgę, wracamy do Santa City. Mam w swoim gabinecie jeszcze jakiś zapas smoczej krwi.
Epilog
Gdy tylko wsiedli do sań i zamknęli swoje zmęczone oczęta zapadli w letarg. Zbudził ich dźwięk krzątaniny mamy po kuchni, która niezdarnie opróżniała zmywarkę z naczyń. Wygląda na to, że to był jedynie piękny sen.