I znów się budzę
z głową pełną złudzeń.
Utarty monolog
rzucam do ściany.
Szamocę się jak ptak
w prozę dnia schwytany.
Ubrana w pustkę
toczę walkę z dniem.
Boże, co za koszmar?
Nie chcę … budzić się.
Potłuczone szkła
przybierają postać zła.
Zagubiłam się przeto.
Odbija mi się
przeszłości libretto
dźwiękiem fałszywych nut.
Znowu tylko nagość,
wstyd, żal i chłód.
Na życia regale
stoją oprawione kurzem żale,
obok zakochani.
Odtwarzam piosenkę
ale to już na nic.
Runął postument
ognistych kochanków
w blasku szarych
i mdłych poranków.