Ogląda ciebie
przez na wpół opuszczone powieki.
Jak słońce nachylasz się nad nią
paląc ostatni łączący nas most.
Wzdychasz coraz głośniej,
mrozisz spojrzeniem.
Wychodzisz tak pośpiesznie…
Wracasz opieszale a ostatnio wcale.
Zwlekam jej obolałe serce obijając o kant łóżka
w pogoni za muchami
obsrywającymi nasze syntetyczne szczęście,
które najwidoczniej zalatuje już padliną.
Zasnęła skulona. Zastygła.
Chłód sprzyja spaniu.
Nasza miłość umarła po cichu.