Gdy tylko znaleźli się na gwiezdnej autostradzie Kondzio opowiedział trójce małolatów o tym, jak ich matka, potężna czarodziejka Litera, zmieniła rodzeństwo w zwierzęta i o niezwykłej przygodzie, jaka im się przytrafiła.
Dawno temu, w zamierzchłych czasach, w jednej z polskich osad, na przedmieściach Wielunia, żyła potężna czarodziejka Litera o czystym i gołębim sercu. Miała trzech synów Konrada, Tomasza i Dawida. Władała magicznymi mocami czynienia czarów. Była obdarzona niezwykłą cierpliwością do swoich trzech hultajów. Mimo, że chłopcy bywali bardzo niegrzeczni, nigdy nie dostali od matki lania. Zamiast tego odbywali różne wymyślone przez czarodziejkę kary, które niestety, nie przynosiły żadnych pozytywnych rezultatów. Pewnego wieczoru, gdy Litera czytała swoim chłopcom baśnie do snu, synowie wyprowadzili ją z równowagi kłócąc się i przekrzykując. Bardzo często znosiła to okropne zachowanie, lecz nie tym razem. Jej cierpliwość dobiegła końca.
– Dosyć! Dosyć! Dosyć! Poniesiecie srogą karę! –
Uniosła dłonie tak, że chłopcy byli pewni, iż zaraz spierze im tyłki. Tymczasem matka przekręciła dłoń w kierunku najstarszego z braci, Konrada, i wypowiedziała zaklęcie:
– Szurum – burum, a teraz
z małego hultaja
zmień się w renifera!
Zlękniony chłopiec przeszedł niezwykłą transformację. Bracia z niedowierzaniem przyglądali się nowemu wizerunkowi brata. Nie mogli uwierzyć własnym oczom.
– Ha, ale z ciebie rogacz! – Zaśmiewał się Tomcio.
Litera podeszła do Tomasza i odprawiła podobny obrządek z innym zaklęciem:
– Szurum – burum, dnia sądnego
zmień się w niedźwiedzia białego!
Dawid był najbardziej niegrzecznym dzieckiem tego wieczoru, więc zostawiła go sobie na koniec.
– Szurum – burum,
rechot żaby, węża ślina,
zmień się hultaju
w marudnego pingwina!
Po czym uczyniła gest rękoma i zebrała synów w dłonie. Postawiła ich na stronach otwartej księgi, z zimowymi baśniami, i pośpiesznie ją zamknęła wypowiadając ostatnie tego wieczoru zaklęcie:
– Szurum – burum, stanie zegarek,
nim uwierzy w święta każdy niedowiarek.
Księga baśni niechaj będzie zamknięta,
dopóty człowiek nie uszanuje święta.
To była ulubiona książka dzieci, podarowała im ją niegdyś ciotka Magnes. To była pierwsza z książek jakie wydała dla dzieci. Sympatyczna i miła kobieta, ciągle bujająca w obłokach, sprawiała wrażenie wycofanej i ciągle zamyślonej. Swą miłość do dzieci przelewała na papier i czuło się to z każdą zapisaną stroną.
Tak oto trzej bracia Konrad, Tomcio i Dawid znaleźli się w Santa City jako renifer, polarny niedźwiedź i pingwin.
Ruszyli przed siebie. Była straszna śnieżna zawierucha. Wędrowali przez całą noc i kolejny dzień. Bez jedzenia i bez spania. Byli strasznie
zmarznięci. Ich nosy były tak czerwone, że z daleka przypominały bombki choinkowe, a łapy były tak przemarznięte i odmrożone, że nie byli w stanie ani ruszać nimi, ani dalej iść. Brnęli przez ciemny las, aż upadli ze zmęczenia pod jednym z ogromnych ponurych świerków.
– Nie idę dalej! Zostaję tu, nie mam siły. – Zrzędził Dawid.
– Może przenocujmy w tej norze pod świerkiem, a rano ruszymy dalej? – Zaproponował Kondzio próbując wcisnąć się do nory.
– Ja sprawdzę teren, czy nie czai się tu licho, a wy poszukajcie czegoś do jedzenia. – Zarządził najmłodszy z braci i zarazem najpotężniejszy z nich, Tomasz.
Tomcio oddalił się w głąb lasu mrucząc wiersz pod nosem, który nauczył się od cioci:
„W ciemnym lesie choinka stała
nieustrojona, w śniegu cała.
Święta nadchodzą, a ja nie mam ozdoby,
chociaż do wigilii zostały dwie doby.”
W oddali dostrzegł przepięknie lśniący i żywy ogród pomimo zimy, a w samym jego sercu stała przepiękna i duża chata. Na pewno mieszkają tam jacyś dobrzy ludzie. – Pomyślał i pobiegł po braci. Kondzio już zdążył przyciąć komara, kiedy Dawid siedział tuż obok z krzywym dziobem pomrukując coś pod nosem.
– Chłopaki, dawać, szybko! Znalazłem prawdziwy dom, tuż za lasem, ruszcie zady, może znajdziemy schronienie u tych ludzi. – Niedźwiedź kopnął Kondzia, a ten od razu stanął na swych czterech kopytach i, wraz z białym misiem, ruszył pośpiesznie przez las. Zaraz za nimi człapał Dawid. Naprawdę byli już bez sił, gdy dostrzegli pięknie przystrojoną choinkę, a tuż za nią piękną, białą chatę z czerwonymi okiennicami, z której dachu migotało tysiące malutkich lampeczek. Chłopcy zatęsknili za domem. Im bliżej byli chaty, tym bardziej wodził ich za nos zapach mandarynek, szarlotki z cynamonem i pieczonego mięsiwa, a do ich uszu dochodził anielski głos nucący znaną im kolędę „Cicha noc”. Na chwilę przenieśli się pamięcią do rodzinnego domu podczas gwiazdki.
Dotarli do pięknego płotu z sopli. Zadzwonili dzwonkiem przy furtce. Właściwie Tomasz machnął swą niedźwiedzią łapą tak mocno, że gong było słychać w całej okolicy.