Pingwin zniknął w baśniowym krajobrazie Santa City. Mike mruczał pod nosem trzeba ratować święta, trzeba ratować święta, po czym powiedział
– Odszukajcie kryształową kulę, nim będzie za późno i święta znikną ze świadomości ludzi i zamieni ich serca w kamień, nim zaginie tradycja, a ludzie przestaną być życzliwi i przestaną sobie wybaczać. Pomieszają się zapachy świąt i zbrzydną smaki.
Po tym orędziu staruszek upadł bezwładnie na swój bujany fotel stojący przy kominku, po czym zaniemówił. Kondzio, Anielka i Tomcio zastanawiali się jak odzyskać kryształową kulę i pokonać Dawida w bitwie o święta. Wtedy Kondzio przypomniał sobie, że słyszał w radiu o dzieciach, które kochają święta i mogą pomóc w ich uratowaniu. Mieszkają one w odległej krainie, na północy ich kraju, w kaszubskiej wiosce, która nazywa się Kowale. Pośpiesznie zaczęli przygotowania do wyprawy. W warsztacie starego elfa, Mańka, sprawdzili sanie przed podróżą.
– Założyłem zimowe ogumienie na płozy i naprawiłem reflektory. Wymieniłem też hamulce.
Żeby ruszyć musicie wziąć z chaty magiczny pył. Mike trzyma go w spiżarni. Weźcie spory zapas. Co prawda na jedno zatrzymanie i ruszenie wystarczy garść, ale przed wami długa, i pełna niespodziewanych przygód, podróż. Anielko! Rzuć pył na Kondzia i sanie wypowiadając zaklęcie:
– Niech magiczny pył ruszy sanie
i zatrzyma na jedno zawołanie. Start!
– No, ruszajcie już! Czas ucieka. Jak spotkacie na gwiezdnej autostradzie gryfa, to znak, że jesteście już blisko. – Maniek udzielił im rady i wykonał gest błogosławieństwa.
Tomcio zaprzągł Kondzia do sań i wsiadł do nich razem z Anielką, która wypowiedziała zaklęcie:
– Niech magiczny pył ruszy sanie
i zatrzyma na jedno zawołanie. Start!
Sanie, z pasażerami, uniosły się w powietrze jak za dotknięciem magicznej różdżki. Kondzio złapał wiatr w kopyta i pociągnął je w szaleńczym locie.
Mknęli w przestworzach z kosmiczną prędkością. Zanim się obejrzeli byli już na gwiezdnej autostradzie. W przestworzach było
dosyć ciemno, oświetlone były jedynie gwiezdne pasy. Renifer mknął coraz szybciej i szybciej nie zachowując żadnej ostrożności. Lecieli bardzo długo. Dzień był długi i noc wydawała się bez końca. Renifer na chwilę przymknął oczy. Dosłownie na sekundę, by mu odpoczęły, gdyż były przekrwione od zmęczenia i nadwyrężania wzroku. Wystarczyła sekunda i uderzyli w coś z niesłychaną siłą. Kondzio zaczął tracić przytomność i zaczął spadać w dół ciągnąc za sobą sanie z Anielką i Tomciem.
– Trzymaj się maaała, spaaaaaaaaaaaadamy! – Krzyczał miś polarny.
– Zginiemy! – Wtórowała mu przerażona dziewczynka. Kondzio ocknij się!
Po chwili wszędzie, w całej atmosferze, rozszedł się przeraźliwy ryk niedźwiedzia i krzyk dziewczyny.
– Aaaaaaaaaaaaaaaaa! Umrzemy!
Byli już przy samej ziemi i zanosiło się na bardzo bolesny upadek. W ostatniej chwili podleciało ogromne ptaszydło, złapało za zaprzęg i ich uniosło. Szybowało z nimi kilka minut zanim wylądowali bezpiecznie na polanie niedaleko maleńkiego, przytulnego osiedla. Narobili tyle
hałasu, że wszystkie zwierzęta zaczęły uciekać w popłochu z lasu.
– Jestem Zyga, a wy to pewnie znajomi Mańka z Santa City?
– Znasz Mańka? – Spytali zdziwieni
– Pewnie, że znam tego małego Kaszuba, jest moim przyjacielem z dawnych lat. Biały dostarczył mi gryps uprzedzając o waszej wizycie i misji. Wypatrywałam was na zlocie z gwiezdnej autostrady. Przyznam, że gdybyście tak przeraźliwie nie krzyczeli, to pewnie nie zauważyłabym was w tych ciemnościach. Lata mojej świetności minęły już dawno i jak widać jestem mocno nadgryziona zębem czasu.
– Uratowałaś nasze życie. Gdyby nie ty, nasza misja nie doszłaby do skutku. Jak możemy się odwdzięczyć? – Zapytała Anielka.
– Doprawdy nie ma o czym mówić. Byłam to winna Mańkowi. Kiedyś to on uratował mi życie. Posłuchajcie jak to było…
Pewnego razu ślepy głupiec strzelił do mnie, bo pomylił mnie z dzikim ptactwem. Czy ja wyglądam jak kaczka? Kochany Maniuś dbał o mnie jak prawdziwy przyjaciel. Każdego dnia się mną opiekował, podawał mi lekarstwa, smarował maścią i zmieniał opatrunki. Niestety w tamtych
czasach ciężko było o leki, więc medykamenty przygotowywał sam. Wzięto go za czarodzieja i groziło mu spalenie żywcem na stosie. Dlatego pomogłam mu uciec z kraju, a Jasiek załatwił mu azyl u grubego Mike’a w Santa City. Od tamtej pory się nie widzieliśmy, ale jesteśmy w kontakcie dzięki Białemu. Korespondujemy ze sobą. – Opowiedziała Zyga.
– Nie jesteś kaczką, łabędziem też nie. Choć masz skrzydła i łeb ptaka, reszta jakby nie do kompletu. Co z ciebie za stwór? – Ciekawił się niedźwiedź.
Renifer właśnie się ocknął i przecierał oczy. Gdy ujrzał Zygę znów zemdlał ze strachu. Tomcio podszedł do brata, złapał za bark, szarpnął z całej siły omdlałym reniferem i trzepnął go łapą w pysk w celu ocucenia.
– Bądź mężczyzną! Stań na własnych kopytach. To jest Zyga, nasza nowa przyjaciółka. Nie wiem czy pamiętasz, ale uratowała nam życie. – Przemówił do brata.
– Ależ pamiętam, wcale się nie boję, ale nie wygląda sympatycznie. – Wyszeptał renifer niedźwiedziowi na ucho.
– Ha, ha, ha przystojniaczek się odezwał. Chyba dawno nie przeglądałeś się w lustrze koleś. – Odpyskowała Zyga.
– Usłyszałaś? Przepraszam, nie miałem zamiaru cię urazić, ani tym bardziej zdenerwować. – Zawstydził się Kondzio.
– Nie ma sprawy, zdążyłam przywyknąć. Zdaję sobie sprawę, że Miss Polonia to ja nie jestem. Co najwyżej modelka plus size ha, ha, ha. – Znów zażartowała Zyga.
– To powiesz nam w końcu kim jesteś? – Niecierpliwiła się dziewczyna.
– Jestem gryfią. Słyszeliście o gryfach? Jestem pół orłem pół lwem. Kiedyś w Pomorskim Królestwie żyło setki gryfów. Teraz zostałam sama.
Ludzie bali się gryfów, więc je pozabijali. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że jesteśmy po to, by ich chronić. Ach, szkoda gadać. I mnie czeka niebawem zagłada. Ludzie nie potrzebują już mojej ochrony, nic im nie grozi prócz ich głupoty. Już późno, muszę upolować jeszcze kolację. Kogo szukacie? Pokieruję was. Znam tu wszystkich ludzi, od najstarszych po najmłodszych.
– Właściwie to gdzie my jesteśmy? – Kondzio bardzo niezdarnie próbował rozłożyć mapę przed Zygą.
– Witajcie w Sarniej Dolinie. – Odpowiedziała gryfia.
– Czy to oznacza, że pomieszkują tu jakieś zgrabne łanie? – Zapytał renifer z uśmiechem pokazując pełny garnitur zębów.
– Jasne, ale wy tu chyba ze świąteczną misją, a nie miłosną, nieprawdaż? – Zaśmiała się Zyga.
– Właśnie… szukamy trójki dzieci, które zamieszkują wioskę nieopodal Gdańska. Podobno nikt tak jak one nie kocha świąt i nikt tak jak one nie wierzą w Mike’a. – Anielka wyjęła z kieszeni malusią, zmiętoloną kartkę i wyczytała imiona dzieci to Monika, Emilia i Maks.
Zyga uśmiechnęła się, gdyż doskonale wiedziała, o kogo chodzi. Znała te dzieci bardzo dobrze. Czuwała nad nimi nie raz. Wskazała im drogę i Anielka wypowiedziała zaklęcie:
– Niech magiczny pył ruszy sanie
i zatrzyma na jedno zawołanie. Start!
Sanie ruszyły i kontynuowali swą podróż.
***
– Potem to już trafiliśmy tu i resztę już znacie. Super, że Zyga pomogła nam was znaleźć. Powiedziała, że macie najpiękniejszy balkon w całej okolicy, ba nawet w całym Gdańsku i powiem wam jedno. Nic a nic się nie pomyliła.
Dziadziuś byłby dumny i szczęśliwy, gdyby był tu z nami. – powiedziała wzruszona Anielka.