Rankiem goście rezydencji wstali, zjedli śniadanie, pospacerowali po zimowym ogrodzie i zwiedzili Santa City. Spotkali wiele życzliwych elfów i leśnych zwierząt, które zamieszkiwały folwark. Część z nich pracowała w ogrodzie, część dbała o renifery, część na poczcie, lecz chyba największa ich ilość wspomagała Mike’a w fabryce prezentów.

– A gdzie Mike? – Spytał niedźwiedź polarny Anielkę.

– Dziadziuś jest w fabryce prezentów. Z roku na rok przybywa zamówień, więc z roku na rok jest też coraz więcej pracy. Zbliża się siedemnasta, więc niedługo wróci na obiad. Chodźcie do chaty, zobaczymy, co pysznego przygotowała dziś Basieńka – Odrzekła Anielcia.
Gdy zbliżali się do chaty wiodła ich woń pieczonego w ziołach kurczaka, smażonego łososia oraz znajomy zapach smażonych w głębokim tłuszczu frytek. Nie ma chyba w świecie dziecka, które nie powiedziałoby, że kurczak i frytki to jego ulubione danie.

– Już jesteśmy. – Zaanonsowała wnuczka Mike’a.
– To świetnie! – Baśka wystawiła zęby w pełnym uśmiechu. – Umyjcie ręce, zaraz podaję do stołu.

Węch ich nie mylił. Wiewióra naustawiała na stole ich ulubione rarytasy. Kilka całych pieczonych kurczaków, pieczoną w piecu rybę i ogromne ilości frytek.

– To stary Mike też lubi frytki? Wporzo koleś! – Uśmiechnął się Kondzio.
– Och, kochaniutki, Mike to stary łakomczuch. Zje wszystko, co mu podstawię pod nos i w każdej ilości. Ile nie postawię, wszystko wsunie. Tak, tak, stary łakomczuch. Z roku na rok brzuch rośnie mu coraz grubszy. Aż się boję, że pewnego dnia zaklinuje się w saniach podczas dostarczania zamówień.
– Bacha, Bacha ja ci poplotkuję! – Zaśmiał się obmawiany łakomczuch, który nic a nic nie robił sobie ze swojej słusznej linii. – Podaj mi lepiej obiad, bo pasek się obluzował i portki mi oblecą, to dopiero będzie wstyd większy niż moje obżarstwo.
Dzieci zachichotały z pełnymi ustami i nie zamierzały wcale przestać się śmiać. Mike zwrócił się do gości.

– Podejrzewam, że nie macie dokąd pójść. Może to i dobrze, bo wcale nie musicie. Możecie zostać w Santa City, mój dom może stać się waszym domem. Możecie jeść, co chcecie i ile chcecie, możecie ze wszystkiego korzystać do woli, jeśli zechcecie pomóc mi w fabryce prezentów. No i jak?
Dzieci, aż podskoczyły z zachwytu. Trójka braci zgodnie skinęła głowami na znak, że są zachwyceni propozycją i uściskali staruszka.
– Dziękujemy, bardzo dziękujemy. Nic dziwnego, że kochają cię wszystkie dzieci na świecie. Jesteś super staruszkiem. – Podskakiwał zadowolony Kondzio.

– Zatem najedzcie się do syta i udajcie się na odpoczynek. Baśka przygotowała pokoje na parterze. Każdy z was ma oddzielny, przytulny pokoik, który możecie udekorować według własnego upodobania. Jest tylko jedna zasada. Wszyscy, solidarnie, dbamy o porządek w chacie. Każdy sprząta po sobie swój pokój, jeśli chodzi o dyżury w kuchni i kwestię mycia łazienki, to Anielka przygotuje wspólny grafik dla wszystkich domowników. A teraz umyjcie zęby i odpocznijcie. Od samego świtu czeka was ciężka praca. – Wydał instrukcje i kończył swój obiad wysysając kostki z kurczaka i jednocześnie oblizując grube paluchy z tłuszczu.

Bladym świtem Mike zerwał wędrowców z łóżek, podał gorącą czekoladę, by ogrzali żołądki i nabrali energii do pracy. Wyszli do fabryki. To był ich pierwszy dzień. Zawsze chcieli się tam znaleźć, więc w jakiś sposób ich marzenie się ziściło. Byli bardzo podekscytowani tą wizytą. Na miejscu przywitał ich kierownik, elf Aleksander, (w skrócie Olo – tak się do niego wszyscy zwracali), który czuwał nad kompletną realizacją produkcji i zamówień. Wraz z nim w fabryce pracowała jego żona Bożena, która pełniła funkcję sekretarki prezesa. Zarządzała administracją fabryki. W zasadzie to pracowało tam najwięcej elfów, a bracia byli nielicznymi zwierzęcymi pracownikami. Olo, wraz z prezesem i Bożenką, oprowadzili braci po fabryce, prezentując wszystkie maszyny i urządzenia, nawet w najdrobniejszych szczegółach. Przedstawili wszystkie działy od logistyki po utrzymanie porządku. Akurat w momencie wizyty i demonstrowania jednej z maszyn doszło do spięcia i zbrakło prądu.

Cały park maszyn zasnął, co groziło przestojem i opóźnieniami w wysyłce. Olo zachował zimną krew i, wcale a wcale, nie pokazując swego zdenerwowania owym faktem, wyjął zza paska swojego komicznego, zielonego kubraczka krótkofalówkę i przywołał pomoc.
– Panie Geniu, pan mnie tu pozwoli, tylko prędko, bo polecę po darmowych obiadkach, aż galoty opadną z głodu.
Pan Geniu, ślamazarny i tłusty jak pingwin elf, zjawił się zanim Olo zdążył odłożyć słuchawkę za pasek.
– Pali się, czy co? – spytał bez emocji – Gdyby pan nie palił, to nie doszłoby pewnie do zwarcia. Tyle razy tłumaczyłem, że jest zakaz palenia na hali produkcyjnej.
– Ależ panie kerowniku (mówił jakby przez zapchany nos) na dworze jest za zimno, by palić.
– Panie Geniu, jak jest zima to musi być zimno. Jak panu nie pasuje palenie na dworze to sugeruję rzucić je całkiem. A teraz niech pan się zabiera do roboty, trzeba to szybko naprawić. – Zarządził kierownik i zaproponował zwiedzającym gorącą czekoladę na czas postoju. Po czym poprosił swą żonę, sekretarkę, o zajęcie się gośćmi.
– Bożenko, kochanie, podaj nam, proszę, gorącą czekoladę w gabinecie Mike’a i kolorowe pierniczki. Dla prezesa podaj białą kawę z rumem.
Tylko się tak nie śpiesz, bo ci się śmietanka zwarzy. – Zażartował Olo.
Przed wejściem do gabinetu staruszek poprosił dzieci o założenie wełnianych kapci.
– Czy naprawdę musimy? – Oburzył się Kondzio.
– Tak, bo inaczej pani Zosia mi głowę urwie. – Odrzekł szef. – Nie martw się kapci wystarczy na wszystkie kopyta. Pani Zosia stale dzierga nowe.

Elfinka Bożenka podała czekoladę i pierniczki oznajmiając, że awaria została już usunięta przez pana Genia. Kondzio, Dawid i Tomcio rozglądali się po całym gabinecie. Byli zdumieni, bo wydawało by się, że gabinet staruszka będzie tak przytulny jak dom. Jednak był on urządzony przez niego i wyraźnie czuć było tam brak kobiecej ręki. No może nie do końca, bo jednak zaglądała tam czasami pani Zosia, która ogarniała bałagan na biurku. Parę razy dziennie myła podłogę mopem, robiąc to tak bardzo dokładnie, że zmieniała się w lustro.

Już rozumieli, dlaczego szef poprosił ich o założenie wełnianych kapci. Nie tłumaczyło jednak to faktu, że w gabinecie prezesa największej fabryki prezentów na świecie, brakowało zabawek i ozdób świątecznych. Przypominało to raczejgabinet szkolnej higienistki. A pani Zosia zadbała, aby było sterylnie, jak w laboratorium.

To był ich pierwszy dzień w fabryce. Bardzo lekki i przyjemny, każdy następny różnił się bardzo od pierwszego. Kiedy już wszystko mieli objaśnione, szef przydzielił im stanowiska w swojej firmie. Kondzio dostał posadę w dziale logistycznym, Tomcio przy produkcji słodyczy, a Dawid został wice kierownikiem i był zastępcą Olka. Już trzeciego dnia każdy miał ręce i łapy pełne roboty, zajęte myśli i godziny wypełnione pracą. Od tej pory dzień za dniem mijał prawie tak samo. Pobudka, gorąca czekolada z cynamonem o poranku, praca w fabryce, przerwa obiadowa, praca, powrót do chaty, wspólna kolacja i odpoczynek. Nie odczuwali głodu, bo w fabryce działała stołówka, gdzie szefem kuchni był „Ciepły”.
– Dlaczego „Ciepły”? – Pewnego razu Dawid zapytał pana Genia.
– Ciepły ma na imię Seba. Nazwano go tak, gdyż za każdym razem, kiedy podchodziło się do bufetu trzepotał rzęsami i delikatnym, jak dziewica, głosem pytał – „coś ciepłego?”

W weekendy pracowali tylko ci, którzy chcieli, reszta mogła się bawić lub zajmować swoimi domowymi obowiązkami. Oprócz pracy w fabryce każdy miał, bowiem, jakieś obowiązki. Bracia wspólnie dbali o porządek i czystość w chacie. Z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc coraz bardziej doceniali pracę i trud, jaki wkładała matka w ich wychowywanie i utrzymanie domu. Zbyt późno dotarło do nich, że byli niegdyś krnąbrnymi łobuzami. Z czasem wybaczyli matce los, który im zgotowała. Oni chyba postąpiliby podobnie w takiej sytuacji. Każdego dnia rozmyślali o niej i, mimo że u Mike’a było im bardzo dobrze, tęsknili za rodzinnym domem. Tak mijały lata, a chłopcy dorastali.
Najwięcej pracy było w okresach przedświątecznych. Dostarczanie poczty, czytanie i odpisywanie na listy, produkcja zabawek, słodyczy i ozdób oraz pieczenie pierników. Pierniczki są ulubionym przysmakiem starego, grubego łakomczucha. Do tego dochodziły przedświąteczne porządki w domu Mike’a. Wiewióra Basieńka prawie wszystko ogarniała sama, ale trzeba było jej czasami pomóc. Nie ma to tamto. Nie można też było zapomnieć o zapasach na zimę czy rozwiezieniu paczek.

Tak minęło parę lat. Przez te wszystkie lata bardzo zżyli się z Anielą, Baśką, Olem, Bożeną, Zośką, panem Geniem, ze wielkim Mike’m oraz innymi mieszkańcami Santa City. Kondzio traktował Anielkę jak młodszą siostrę, natomiast Dawid potajemnie się w niej podkochiwał. Kondzio i Tomcio byli wdzięczni staruszkowi, że pozwolił im zamieszkać u siebie, dał pracę w fabryce i stworzył im rodzinny dom. Co rok Mike fundował im niezwykle świąteczną atmosferę i ofiarowywał najpiękniejsze wspomnienia. Tylko jeden, w całym Santa City, Dawid chodził z wiecznie skrzywionym dziobem.